Czy lubimy rowerzystów?
To pytanie z gatunku:
punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jeśli siedzimy właśnie na siodełku
rowerowym i jedziemy sobie niespiesznie na rowerową wycieczkę – oczywiście bardzo
lubimy.
Z kolei, jeśli właśnie jedziemy samochodem i rowerzysta dosłownie
wskakuje nam przez maskę, a my musimy gwałtownie zahamować i pojazd za nami
wjeżdża na w tył, wtedy wprost przeciwnie. Wtedy bardzo tego konkretnego rowerzysty nie
lubimy. Więcej, pod wpływem emocji zaczynamy generalizować i kląć na wszystkie rowery
na świecie.
A dałoby się tego uniknąć w
bardzo prosty sposób.
Gdyby zarządy dróg miejskich, czy kto tam zarządza
ścieżkami rowerowymi pomyśleli przez chwilę, zanim ustawią przejazdy tras rowerowych
na pierwszeństwie w stosunku do ruchliwej ulicy.
W naszej okolicy są trzy takie
miejsca, do tego z bardzo ograniczoną widocznością. Kierowca samochodu może
nawet bardzo chcieć dostrzec, czy z prawej jego strony nie nadjedzie wkrótce rowerzysta,
ale jest to fizycznie niemożliwe. Nie mamy niestety obrotowej głowy, która
mogłaby zerknąć w bok pod kątem 120 stopni… Zatrzymujemy się więc, odwracamy
całe ciało w prawo i wypatrujemy rowerzysty. Nie ma. Odwracamy się zatem z powrotem w kierunku jazdy, ruszamy wolno, a
wtedy nagle… hop i rowerzysta już się przed nami zmaterializował. A w nas wjechał
samochód jadący za nami...
Dlatego drodzy projektanci
dróg i ścieżek rowerowych oraz drodzy ustawodawcy, zastanówcie się proszę, czy
to jest rzeczywiście bezpieczne dla wszystkich użytkowników ruchu drogowego, żeby rowerzysta zawsze ma pierwszeństwo przejazdu. To jawna dyskryminacja, także
w stosunku do pieszych, którzy nie mają prawa wskoczyć na przejście dla
pieszych. Powinni się zatrzymać, rozejrzeć uważnie, a potem wkroczyć. Tak samo
ostrożnie zachowują się kierowcy na skrzyżowaniach równorzędnych. A rowerzysta
zawsze ma rację.
Dopóki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz