Jeśli ktoś sam siebie określa jako trzeci wiek, będzie stosownie traktowany, trzecioligowo…
Srebrny wywiad z Agnieszką Dydycz
Pełna treść wywiadu - w poniższym linku.
Jeśli ktoś sam siebie określa jako trzeci wiek, będzie stosownie traktowany, trzecioligowo…
Srebrny wywiad z Agnieszką Dydycz
Pełna treść wywiadu - w poniższym linku.
Zachęcam do wysłuchania rozmowy, a następnie do...
własnych definicji oraz refleksji na temat mocy słów, człowieczeństwa, sztucznej inteligencji w kontrze do naszych uczuć i emocji, aktualizacji, interpretacji i umiejętności wyboru, a także...
dojrzałości, starości i ich atrakcyjności. I niezależnie od naszych osobistych wniosków na każdy z tych tematów, pamiętajmy, że wszystko, co usłyszymy lub przeczytamy, wpłynie kiedyś na nasze decyzje, a w rezultacie na nasz dobrostan i nasze życie.
😉
Jak napisać dobrą książkę
Dzięki szefowej jednej z
najlepszych bibliotek na Mokotowie, pani Elżbiecie Frankiewicz, na początku roku
2021 r. poznałam właścicielkę SILVER oficyna wydawnicza, cudowną Iwonę Krynicką.
Spotkałyśmy się na kawie, polubiłyśmy od pierwszego uśmiechu i wtedy obiecałam
jej spontanicznie, że specjalnie dla niej… napiszę książkę. Pomysł główny oraz
tytuł miałam już od dawna gotowy. Zawdzięczam go mojej serdecznej przyjaciółce Małgorzacie
Sierański. A inne pomysły powstawały na bieżąco, także podczas warsztatów
rozwojowych dla kobiet pt. „Wzór na szczęście, czyli jak szukać, żeby znaleźć”,
które prowadzę. Inspiracje zbierałam także podczas lektur klasyki polskiej, jak
powieści Tadeusza Dołegi-Mostowicz czy amerykańskiej - „Przeminęło z wiatrem” Margaret
Mitchell. Byłam też świeżo po „The Dutchess: The Untold Story” Penny Junor,
gdyż zawsze fascynowały mnie skomplikowane, lecz koniecznie romantyczne i
zarazem skomplikowanie soczyste związki. Ten fikcyjny, Scarlet O’Hara i Rhett
Butler oraz ten, jak najbardziej realny – książę Karol i księżna Camilla. Inne
wątki, które chciałam poruszyć w swojej opowieści to relacja dorosła matka –
dorosła córka, joga oraz prawdziwa przyjaźń.
I tak oto z głową pełną
inspiracji wyjechałam na rodzinne wakacje nad morzem. Z drugą równie ważną
misją ukrytą w sercu... Napisać opowieść, po której każda czytelniczka poczuje
się lepiej i z nowa energią i nadzieją spojrzy w przyszłość. W Helu
zamieszkaliśmy u cudownej pani Eli. Troszczyła się o mnie parząc mi kawę, która,
po miłości, jest moim drugim podstawowym paliwem napędowym. 😉 Pani Ela raczyła mnie
także opowieściami o swoim życiu, a ja je wszystkie notowałam, bo było ich
tyle, że wystarczyłoby na cztery książki, a nie tylko na jedną! A gdy gospodyni
zajmowała się swoimi sprawami, pilnował mnie jej mops Maks, nieco liniejący,
ale jakże uroczy! Świeciło słońce, lśnił księżyc, mewy skrzeczały, a świerszcze
śpiewały i w takich cudownych warunkach powstała blisko połowa
#nigdyniebędęwyższa. Oczywiście były też rodzinne wycieczki rowerowe, plaża,
morze oraz spacery i rozmowy z moim Miszczem, czyli synem lat wtedy 13. Ich
efekt również znalazł się w książce. Bo czy wiedzieliście na przykład, co to
jest i jak przyjemna może być imersja?
Po powrocie do domu zebrałam
kilka kolejnych historii... Okazało się, że znajoma, stateczna matka dorosłym
dzieciom, wyszła ponownie za mąż za kolegę z dzieciństwa. Inna, po 40 trudnych
latach pt. „dam mu jeszcze jedną szansę”, zdobyła się na odwagę, by rozstać się
z mężem alkoholikiem i zacząć cieszyć się życiem, a znajomy lat 84, zaręczył
się ze swoją przyjaciółką lat 75. Dzięki nim dostałam nie tylko kolejne
inspiracje, ale i potwierdzenie, że na szczęście w życiu NIGDY nie jest za
późno. Dlatego pisałam, pisałam, aż… napisałam opowieść o nas i dla nas. O tym,
że na nasze szczęście przede wszystkim MY sami musimy sobie pozwolić! I tak
bardzo zaprzyjaźniłam się z główną bohaterką, że nie mogłam się z nią rozstać i
choć premiera #nigdyniebędęwyższa odbyła się w kwietniu br. ja pisałam dalej.
Także podczas tegorocznych wakacji w Helu. Tworzyłam, popijałam kawę i jadłam
truskawki z przerwami na wspierające spotkania autorskie w bibliotekach lub z czytelnikami podczas Pleneru Literackiego w Gdyni. A zatem - na początku roku 2023,
spodziewajcie się nowej opowieści pt. „Nigdy nie będę młodsza. Ale kto mi zabroni
próbować!” 😊
Bo jak powiedziała jedna z
czytelniczek: „Przekaz tej historii jest tak pozytywny i obiecujący, że i mnie
jako czytającej udziela się to nieoczekiwane jej szczęścia, którego bohaterka
nie spodziewała się jeszcze doświadczyć. Sama też odczuwam niesamowicie
pozytywną energię i zapał do działania - tak jakbym to ja sama doświadczała
tych wspaniałych przeżyć. Ale jak wynika z tej opowieści wszystko jest możliwe
więc tego będę się trzymać i mam poczucie, że mnie też spotka coś fajnego, i tę
dobrą pozytywną energię, która motywuje. Gratuluję, wspaniale Pani pisze, a ja
czekam na ciąg dalszy!”
Dlatego piszę dalej i gorąco wierzę
w to, że wszystko, co najlepsze przychodzi do nas właśnie z wiekiem, lecz…
tylko wtedy, gdy sami tego chcemy! Do zobaczenia!
PS do Niecierpliwych – bądźcie
wyrozumiali, proszę, pisze się nieco wolniej niż czyta 😉
PS specjalnie do Marysi Winiarskiej
– dziękuję za Twoje piękne słowa na okładce! A korzystając z okazji pozdrawiam
serdecznie szanownego małżonka, którego to piękne imię, Wiktor, zostało
wykorzystane w książce.
Czy warto ratować #małżeństwo?
Zarówno te bardziej, jak i te mniej doświadczone pary
przechodzą kryzysy w związku małżeńskim. Oby wzloty i chwile wspólnego
totalnego szczęścia trwały jak najdłużej, ale przecież zdarzają się też
rozterki, a nawet upadki małżeńskiej miłości i wtedy właśnie pojawia się to
pytanie: czy warto ratować małżeństwo? Czy zostać ze sobą za wszelką cenę, dla
dzieci, dla rodziny, bo się przysięgało przed ołtarzem? Odpowiedź na to pytanie
zawsze jest trudna i zawsze zależy od nas samych. Od każdego z osobna oraz od naszych
wzajemnych relacji dzisiaj. Bo my już nie jesteśmy tacy sami jak wtedy, gdy
mówiliśmy sobie zgodne tak. I być może dzisiaj każde z nas wypowiedziałoby
swoje ‘tak’ w zupełnie innym momencie… Czy zatem warto ratować małżeństwo?
Jeśli coś kochasz, daj temu wolność. Jeżeli wróci
do ciebie, jest twoje. Jeżeli nie wróci, oznacza to, że nigdy od początku twoje
nie było. Król Salomon
Udane małżeństwo – oczekiwania versus
rzeczywistość
Gdybyśmy dziś dostali ankietę z pytaniem: CZY WARTO RATOWAĆ
MAŁŻEŃSTWO i do wyboru mielibyśmy pięć odpowiedzi, jak brzmiałaby ta nasza?
‘Zawsze, nigdy, czasem, nie wiem’. Opcję: ‘nie dotyczy’ chwilowo pominiemy,
gdyż nasza ankieta została skierowana wyłącznie do ekspertów, czyli do osób,
które pozostają w oficjalnym związku małżeńskim. Albo… właśnie w niego
wstępują, występują lub już wystąpiły. Teoretyczne rozważania są dobre, ale
wyłącznie w przypadku, gdy zamierzamy napisać pracę naukową, jednak żeby
wypowiadać się na temat prawdziwego życia, warto mieć praktyczne doświadczenie.
No właśnie a’ propos doświadczenia. Ciekawe czy nasze
odpowiedzi na temat ratowania małżeństwa byłyby dzisiaj identyczne z tymi,
których udzielilibyśmy pięć lub dziesięć lat temu? Czy nadal byłyby takie same
jak w dniu, w którym zawieraliśmy nasz oficjalny związek, głęboko wierząc, że
będzie to małżeństwo szczęśliwe, małżeństwo idealne? Bo gdy jesteśmy zakochani
i planujemy wspólną świetlaną przyszłość, rzadko myślimy o takich przykrych
aspektach życia jak kryzys w małżeństwie, a tym bardziej jego rozpad.
Samotność w małżeństwie – razem, ale osobno
Samotność w małżeństwie? Białe małżeństwo? Totalna bzdura, nam
nigdy coś takiego się nie przydarzy! My jesteśmy na to za mądrzy, za bardzo
zakochani w sobie − zarzekamy się. I pewnie w to wierzymy, bo na wstępnym
etapie naszego związku tak bardzo podoba się nam sam stan zakochania i
fascynacji drugą osobą, że rzadko zastanawiamy się wtedy nad tym, co jest ważne
w małżeństwie i czy na pewno małżeństwo dla obydwu stron oznacza to samo. Czy
mamy stać się jednością, połączonymi połówkami tego samego jabłka? Czy może
udane małżeństwo to współdziałanie, czasem nawet symbioza, ale nadal dwóch
odrębnych, niezależnych jednostek, z których każda ma prawo do własnego zdania?
Dobre małżeństwo kiedyś i dziś
Odpowiedzi nie znajdziemy w sieci, a książki o małżeństwie też
mogą dać nam bardzo różne recepty w zależności od światopoglądu ich autorów.
Przecież jeszcze w dwudziestym wieku, za czasów młodości naszych babć i
dziadków, podejście do obowiązków życiowych, w tym małżeńskich, było zupełnie
inne niż jest teraz. Wtedy liczyło się dane słowo, przysięga i to, co ludzie
powiedzą… W tamtych czasach odpowiedź na pytanie „Czym jest małżeństwo” była
prosta i jednoznaczna: obowiązkiem, czasem nawet świętym obowiązkiem, który
należy wypełnić niezależnie od naszych potrzeb i oczekiwań. Dobro rodziny
stawało ponad dobrem jednostki, szczególnie, powiedzmy to wprost, ponad dobrem
kobiety. Jeszcze inaczej było u zarania dziejów, gdy wymyślono instytucję
małżeństwa. Bo była to po prostu transakcja handlowa pomiędzy dwoma rodzinami,
która obydwu stronom miała przynieść konkretne korzyści i gdy sięgniemy do
źródeł historycznych, przekonamy się, jak niewiele wspólnego miało wówczas
małżeństwo z miłością czy stanem zakochania.
A dzisiaj jaka jest definicja udanego małżeństwa? Czy w
obecnych wyemancypowanych czasach nie należałoby także zmienić naszych
wyobrażeń na temat idealnego związku małżeńskiego? Czy dzisiaj potrafimy już
oddzielić własne oczekiwania wobec małżeństwa od oczekiwań innych, na przykład
rodziców i teściów? Czy ważniejsze będzie dla nas nasze dobro indywidualne, czy
wspólne, czy może nadal najbardziej będziemy się przejmować tym, co ludzie
powiedzą i czy zaakceptują nasz wybór? Jest też pytanie najtrudniejsze, czy dla
dobra dzieci zawsze warto jest ratować małżeństwo, skazując się na samotność w
związku. I kolejne, czy zmuszać się, by chodzić na terapię dla małżeństw i
zwierzać się obcym osobom ze swoich najbardziej intymnych problemów, czy
cierpieć indywidualnie, najlepiej w zaciszu własnego domu?
Czy warto ratować małżeństwo za wszelką cenę?
Myślę, że ci z nas, którzy mają nieco więcej lat niż
dwadzieścia, wiedzą już z własnego doświadczenia, że niezależnie od naszych
poglądów i przekonań prawdziwe życie nie zna pojęć ‘zawsze’ czy ‘nigdy’. Nie ma
też czegoś takiego jak wzorzec idealnego małżeństwa, a to z tego prostego
powodu, że każdy z nas jest inny i każdemu pasuje coś innego. Dlatego punktem
wyjścia do odpowiedzi na pytanie z naszej ankiety CZY WARTO RATOWAĆ MAŁŻEŃSTWO?
powinna być znajomość naszych osobistych wartości i potrzeb. Bo czy warto być z
kimś, kto nas nie szanuje? Kto nie widzi, jak bardzo się zmieniliśmy,
rozwinęliśmy i ile przybyło nam obowiązków od tego pięknego dnia, w którym
składaliśmy przysięgę małżeńską? Czy warto ratować toksyczne małżeństwo, w
którym ta druga osoba nie wspiera nas w zdrowiu i chorobie, nie chce być
świadoma obowiązków, ale za to lubi egzekwować swoje prawa i tak naprawdę mamy
wrażenie, że… czeka aż śmierć nas rozłączy?
Na czym polega małżeństwo?
A. A. Milne napisał w Kubusiu Puchatku słowa, które
niekoniecznie skierowane są tylko do dzieci: Im bardziej Puchatek zaglądał do
środka, tym bardziej tam Prosiaczka nie było. Pamiętajmy więc, że szukając
miłości, szukamy tak naprawdę siebie. Potrzebujemy miłości, by zaspokoić naszą
potrzebę akceptacji i przynależenia, ale miłość nam służy i nas ubogaca
wyłącznie pod warunkiem, że kochając, nie pozwalamy na przekraczanie naszych
granic. Bo miłość jest albo jej nie ma, nie można jej wypożyczyć na jedną noc
czy na wakacje i nie da się jej na kimś wymusić lub na nią zapracować.
A gdy już sobie uświadomimy na czym polega prawdziwa miłość,
wtedy będziemy wiedzieli, jak odpowiedzieć na pytanie CZY WARTO RATOWAĆ
MAŁŻEŃSTWO?, a bardziej konkretnie: czy i kiedy ratować nasz związek? Trwanie w
małżeństwie nie rozwiąże za nas naszych problemów, my sami musimy to zrobić.
Książki o małżeństwie – gdzie szukać inspiracji do
zmian
O tym, że książki o małżeństwie mogą dać nam różne, czasem nawet
sprzeczne recepty w zależności od światopoglądu ich autorów, już było, ale
czytać zawsze warto. Bo czytanie książek pozwala nam spojrzeć na nasze życie z
dystansu. Podświadomie porównujemy losy bohaterów opowieści z naszymi życiowymi
sytuacjami i wyborami, a potem zastanawiamy się, czy my zachowalibyśmy się
podobnie, czy może nasze decyzje byłyby zupełnie inne. Tak właśnie robi
Małgorzata, główna bohaterka powieści Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być
szczęśliwsza!, która też jest w związku małżeńskim z długim stażem i również,
jak niejedno z nas, przeżywa gorsze chwile. Ale ona nie boi się nazywać swoich
wątpliwości po imieniu i nie udaje przed sobą, że wszystko jest cudowne, a jej
związek to małżeństwo idealne. A przede wszystkim wie, że aby uratować związek
małżeński, każda ze stron musi tego chcieć, a nie wyłącznie oczekiwać, że to ta
druga strona się zmieni i dopasuje.
Bo dla prawdziwej miłości jesteśmy gotowi do największych
poświęceń i zjemy nawet ryż z cynamonem, pomimo iż go nie znosimy, tylko że…
prawdziwa miłość i autentyczny związek małżeński nigdy nie będą od nas tego
wymagać! I niezależnie od tego, czy zdecydujemy się, by ratować małżeństwo, czy
nie, pamiętajmy, że nie wszystko da się zmienić. Bo ja na przykład… nigdy nie
będę wyższa, ale zawsze mogę być szczęśliwsza!
Polecam ostatni magazyn ThinkThank online - #bowarto mieć swoje zdanie na każdy temat.